Przez lata próbowałem znaleźć odpowiedzieć jak to jest, że facet mierzący prawie metr osiemdziesiąt jedzący wspomniane wcześniej 1800-2200 kalorii tyje i to nieustannie. Oczywiście są dni gdzie zje się więcej, ale bez przesady. Krok po kroku, dzień za dniem jednak rosłem. No więc dlaczego?
Jem jak wszyscy a wyglądam inaczej. Gdzie popełniłem ten błąd – zobacz co jadłem, że ciągle przybierałem na wadze. Że z dnia na dzień zaczynałem wyglądać coraz, bardziej Amerykańsko fastfoody jedząc sporadycznie.
Lodzik?
Pierwszą rzeczą która rzucała mi się w oczy były wyjścia na kawę i lody. Jak się dobrze policzy to może się okazać, że takie miłe spędzanie czasu może dorzucić nawet 400-600 kcal. Sporo, ale przecież kolacja będzie mała więc na pewno się zbilansuje….
…A może jednak kawa z mlekiem?
Kolejna rzecz to prawie litr mleka w kawie, czyli pewnie kolejne 400-600 kcal. Pierwszą więc myślą było, że muszę za dużo rzeczy nie uwzględniać w obliczeniach. Jednak kilka razy próbując policzyć całość wychodziło mi, że z dniem z kawiarnią faktycznie dobijam w porywach do 2500 a bez raczej nie przebijam 2200 nawet pijąc dużo kawy z mlekiem.
Czyżby, jednak, brak ruchu?
Przez pewien czas faktycznie ruszałem się mniej i faktycznie zbiegało się to z pierwszym znacznym przyrostem masy w okresie zamknięcia w domu. Później jednak zacząłem sporo chodzić. Przez ponad pół roku, a może nawet rok chodziłem w granicach 6000 – 9000 kroków dziennie. W teorii przy mojej masie powinienem lekko spalać 500-600 kcal. Co mi to dało? Może nie przytyłem jeszcze bardziej i może miałem lepszą kondycję, jednak dalej nie chudłem…
Brak pomysłów… i jedna myśl
Po tym okresie i doświadczeniach chodziła mi po głowie jeszcze jedna rzecz. Może nie do końca jem to, co organizm potrzebuję. W tym czasie żona przygotowywała mi większość posiłków i często czułem, że mam akurat chęć na coś innego niż ona danego dnia robi. Można powiedzieć, że upierdliwy mąż, ale z drugiej strony kiedy dostajesz coś podane to trudniej to zmodyfikować niż wybierając rzeczy z lodówki samemu.
Czasem czegoś mi było za mało, czasem czegoś z dużo, ale przecież starałem się optymalizować to co jem! Niby kalorii jest dość mało a jednak tyje i znów szukam rozwiązania…
Diagnozy ekspertów…
Tak pewnie trwałbym w tym stanie, bo wszyscy eksperci udzielali tych samych rad. Mniej, ale częściej… bo i na refluks będzie lepiej i ogólnie. Kiedy ja już tyle kawy piłem, że jeszcze jakbym miał jeść częściej to i tak już mi się ulewało… Bo i tak, śniadanko, jabłuszko, kawa, kawa, obiad, kawa, kawa, jakiś owoc, kolacja…. Reflux wieczorem, zgaga w nocy…
Zgadnij kto po opisaniu wszystkich objawów i problemów powiedział o co chodzi? GPT – tak AI okazało się lepsze w diagnozie mojego przypadku niż wszyscy, z którymi wcześniej rozmawiałem. Zasugerował tą insulinooporność. A to stało się punktem do dalszych poszukiwań. Bo nawet Ci co sugerowal, że to może być to jak mantrę powtarzali „jedz mniej a częściej”
GPT zauważył, że problemem wcale nie musi być ilość, ale częstość pochłaniania węglowodanów, które organizm musi jak najszybciej zutylizować. Dlatego można tyć z powietrza! Po prostu organizm stara się robić co może by utrzymać cukier na dobrym poziomie. Produkuje więc insulinę, która w największym skrócie mówi komórką organizmu: „Ziomeczki bierzecie ten cukier i pakujecie w d. czy oponkę na brzuchu jako tłuszczyk, by Pancia nie zabiło. Jasne?” No i tak rośniemy, rośniemy… aż organizm się zbuntuje i wywali cukier w kosmos, bo Ziomeczki już nie będą mieli gdzie upchnąć…
Punktem wyjścia stała się, zatem, insulina i tu pojawiły się dalsze pytania i kopanie internetów. Niby jest długawo, ale uwierz, że i tak lecimy ekspresem do celu… Może nawet shinkansenem
Dodaj komentarz