Dieta dla Opornych – co jem na śniadanie i kolację i jakie to daje efekty?

Śniadanie i kolacja były zawsze dla mnie pewnego rodzaju wyzwaniem. Z jednej strony coś by człowiek zjadł, z drugiej może jeszcze poczekać? Zjeść coś lekkiego czy się nażreć i zasnąć na spotkaniu działowym? Zjeść coś smacznego i frustrować się zgagą i refluksem w nocy, czy zjeść psuedo fit i niespodziewanie mieć to czego chciało się uniknąć?

Od 4 miesięcy śniadanie dla mnie to podstawa. Przy czym tak nie musi być wcale dla Ciebie. Od kiedy zmieniłem sposób jedzenia (czyli przestałem się oszukiwać, że cienko masła, mało wędliny, a sera jeszcze mniej to dobry pomysł), śniadania wyglądają zupełnie inaczej. Kolacje też – choć… bywa, że w ogóle ich nie jem – zależy co jem na obiad.

Co jem na śniadanie?

W 90% przypadków – jajecznica lub omlet, czasem jakieś jajka na miękko lub kanapki „na bogato”.

Z czym ta jajecznica? Zależy:

  • czasem smażona na boczku,
  • czasem na cebuli,
  • czasem na kiełbasie.
  • czasem ze szczypiorkiem

Jeśli zastanawiasz dlaczego jajecznica? To dlatego, że robi się kompletne śniadanie w 5 min.

Do tego dorzucam:

  • chleb żytni – cienko krojony, zwykle 2 kromki (kromeczki, „kromunie” – nośnik masła i innych dodatków),
  • masło – normalne 82% i po konkrecie
  • dodatki: ser żółty, czasem camembert, wędlina (jak nie ma jej w jajkach), pomidor, ogórek (kiszony, konserwowy lub świeży skoro mamy sezon),

Nie bawię się w liczenie kalorii – po 4 miesiącach wiem już jaka ilość mnie syci i nie robię więcej niż potrzebuję. Widzę np, że jak mam jajka wiejskie, które zwykle są większe – to spokojnie by mi starczyły 2, zamiast 3 „sklepowych” w rozmiarze M

Co do picia?

  • Kawa czarna – zwykle przed śniadaniem, czasem po, ale nie zaraz po czy w trakcie.
  • Herbata lub woda – ale nie hektolitry do posiłku. Zgaga mnie nauczyła, że lepiej nie. Choć teraz problem zgagi zniknął jak za magicznym zaklęciem.

No dobra, ale czasem trzeba się sprężyc, a nie bawić z jajecznicą, czy bawić się z jajkami na miękko

Jak czas goni:

  • kawałek kiełbasy w rękę lub kabanosy,
  • na zagrychę, cienka kromka chleba,
  • do tego ogórek kiszony – klimat jak z pociągu w latach 80 – 90 tych

Nawet jak szybko – to nadal coś sycącego, a nie słodki jogurt z „truskawką” i toną cukru i nie daj boże z płatkami…

Co jem na kolację?

Tu już różnie. Jeśli obiad był późno i konkretny – to nie jem kolacji wcale. Ale jeśli jem:

  • klasyczne kanapki – np. z jajkiem na twardo, wędliną, serem żółtym, czasem camembertem – zwróć uwagę na grubość kromki chleba 🙂
  • twaróg w kostce + śmietana 18% – robiony samodzielnie – nie wiejski – gotowy, po którym nawet dziś mnie wzdyma nieraz,
  • do tego warzywa – jak mam chęć, to jem. Bez kalkulacji.

Nie katuję się, nie ważę niczego. Jem, co lubię. I działa.

Co wywaliłem z diety?

  • owoce (jem sporadycznie),
  • mleko, które do kawy lało się hektolitrami (0,5 – 1 litr na dzień)
  • białe pieczywo,
  • makarony, ryże, kasze,
  • soki, napoje słodzone – tak nawet słodzikami. Wynalazków ze słodzikami nie byłem w stanie nigdy pić i czułem w pierwszym łyku te nuty naturalności…
  • alkohol (praktycznie wcale – czasem kieliszek wina lub piwo, ale naprawdę rzadko). Przy czym tego nie musiałem wywalać – od lat nic się nie zmienia w tym zakresie. Może tylko jeszcze mniej mnie kręci… i jest jeszcze rzadziej.

Efekty takich śniadań i kolacji?

  • Masa spadła,
  • Zgaga poszła się paść,
  • Skóra się uspokoiła – jest znacznie lepiej z AZS,
  • Energię mam, znacznie większą
  • Balasik raz dziennie – bez rewolucji, zamiast sprintu po posiłku
  • No i nie kreci mnie podjadanie

No i jak to się spina?

Tu nie chodziło o wymyślanie jakichś turbo zmian. Zobaczyłem, że zjedzenie porządnego śniadania, sprawia, że po godzinie nie masz chęci na poł litra kawy z mlekiem, a za kolejna godzinę a nastepną… Przerwało ciąg. Przecież bez tego później jeszcze może jabłuszko bym zjadł, zanim wjedzie obiad…, a po nim kawa, moze coś słodkiego…, kawa, kolacja… może jakiś owocek, bo zdrowy…

Nie jestem aktywnym sportowcem. Zwykły kanapowiec i korpoludek 8h na dobę. Jedzenie zgodnie z dzisiejszym fit i spacery po X tysięcy kroków nie dawały rady. Jajecznica owszem

Popytaj dziadków co kiedyś jedli i ile ważyli. Po prostu jedz z głową. Poszukaj przykładów tych, co mają rezultaty bez tablet i godzin na siłowni. Skoro kiedyś ludzie byli faktycznie FIT (w standardzie), to znaczy, że się dało. Gdzieś popełniliśmy błąd?

Jajko, boczek, troszkę żytniego chleba, masło bez liczenia kcal i spokój – oto moje śniadanie dla opornych. A co ty byś oszamał, gdybyś nie musiał liczyć kalorii tylko przyciąć węglowodany?

Podziel się:

Autor:

Więcej w zakładce: kim jestem?

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *